Kochamy kontakt ze zwierzętami. Uwielbiamy, kiedy trącają nas noskami, układają się obok nas do snu, oddychając miarowo. Kiedy przynoszą nam zabawki, zachęcając do wspólnych szaleństw. Kiedy podbiegają pod drzwi i witają nas zaraz po tym, jak przekraczamy próg mieszkania. Kochamy je nawet wtedy, kiedy broją: pogryzą nam nowe buty czy znów drapią nam podłokietnik kanapy. Nie wyobrażamy sobie bez nich życia. A takie życie prędzej czy później nadejdzie.

Niestety zwierzęta żyją znacznie krócej niż ludzie i prędzej czy później przyjdzie nam się z nimi pożegnać. Chociaż gdzieś tam z tyłu głowy mamy tę świadomość, to jednak nie chcemy musieć o tym myśleć tak długo, jak jest to możliwe. Nawet wtedy, kiedy nasz czworonóg jest już prawdziwym seniorem albo poważnie zachorował.

Śmierć zawsze przychodzi nieproszona

No właśnie. Jeżeli zwierzę dożyło sędziwego wieku czy też zdiagnozowano u niego nieuleczalną chorobę, racjonalna strona nas wie, że oto nadchodzą nasze ostatnie wspólne miesiące, może lata. Ale nie chcemy dopuszczać jej do głosu i mamy nadzieję, że to jeszcze nie teraz, że jeszcze długi czas będziemy razem. Że to akurat ten przypadek, w którym “weterynarz dawał mojemu psu jeszcze tylko dwa miesiące życia, a było to trzy lata temu i pies ma się wyśmienicie”.

A nawet jeśli tak nie jest, jeżeli akceptujemy proces przemijania i nastawimy się na to ostatnie pożegnanie, wciąż nie mamy gwarancji, że nie będzie ono bolesne. Nieważne, jak dobrze w naszej ocenie będziemy przygotowani – czekanie na nieuniknione wcale niczego nie ułatwia.

Z drugiej strony mamy inne oblicze śmierci: śmierć nagłą, niespodziewaną. Powinno minąć jeszcze wiele lat, zanim nadejdzie. A pojawiła się teraz, zabierając nasze ukochane zwierzę ze sobą zupełnie bez pytania. I z pewnością bez naszego przyzwolenia. 

W takiej sytuacji już zupełnie nie wiadomo, jak sobie z tym poradzić. Nikt nas nie uprzedził, nie było czasu na obiecywanie, że damy sobie z tym jakoś radę.

Bez względu na to, który scenariusz nas dotyczy, przeżywamy szok. Nie możemy uwierzyć, że to nastąpiło. Nieważne, jak bardzo, myśląc o śmierci zwierzęcia, wmawialiśmy sobie, że będzie dobrze. Nieważne, jak mocno próbowaliśmy siebie przekonać, że kiedyś w końcu musiało się tak stać. Śmierć i tak nadejdzie zbyt nagle.

 Najgorsza jest cisza

Na początku tęsknota jest piekielnie bolesna. Najtrudniejszy jest pierwszy powrót do domu i ta potworna cisza, od której dawno się odzwyczailiśmy. Nikt nas nie powitał w progu. Nikt nie domaga się jedzenia przy miskach. Nie słyszymy stukotu pazurów na panelach, ani uderzania merdającego ogona o ścianę. Nie zabrzęczy już dzwoneczek w sztucznej myszce, chyba że sami ją niechcący kopniemy. Nikt nie przyjdzie się przytulić na kanapie w zimny, jesienny wieczór. Ciepła kulka futra nie ułoży się do snu na poduszce przy naszej głowie, ani nie obudzi nas trącaniem noskiem w dłoń. 

Aż strach zasypiać, kiedy mamy świadomość, że jutro będzie tak samo przeraźliwie cicho. I będziemy musieli przeżyć cały, długi dzień ze świadomością, że znów nikt nie przybiegnie nam na powitanie po przyjściu do domu. 

To (nie) tylko zwierzę

Początki nie będą łatwe, bo przed nami szereg ważnych wyborów: schować miski i legowisko oraz sprzątnąć zabawki od razu, czy pozwolić im leżeć, dopóki nawet myśl o zabraniu ich tak bardzo boli? 

Wmawiać sobie, że jest jakiś wątpliwy plus tej sytuacji, bo w deszczowe popołudnie nie musimy już wychodzić na spacer? Co z tego, skoro zaraz po tym sobie uświadomimy, że w sumie żaden spacer nie będzie miał teraz sensu i nie sprawi nam przyjemności, jeżeli w dłoni nie będziemy już trzymać smyczy? 

Być może sami dziwimy się sobie, jak możemy tak silnie reagować.Niewykluczone, że kiedyś w przeszłości znacznie mniej przeżywaliśmy wieść o śmierci znajomego czy nawet (ludzkiego) członka rodziny. Zastanawiamy się, czy tak intensywne przeżywanie śmierci zwierzęcia jest właściwe. 

Żałobę musimy przeżyć po swojemu

Stratę psa czy kota możemy przeżywać równie silnie, co stratę bliskiego człowieka. W końcu to zwierzę, które towarzyszyło nam tyle lat, było członkiem naszej rodziny. Mamy prawo czuć ból, mamy prawo płakać, tęsknić i nie wierzyć, że nas to spotkało. Bez względu na to, jak bardzo będziemy próbować sobie racjonalizować tę sytuację, nasze emocje są prawdziwe. 

Żałoba po stracie zwierzęcia to kwestia bardzo indywidualna. Uczucia mogą pojawiać się z różną intensywnością u różnych osób. Tak samo zróżnicowany jest czas trwania żałoby. Możemy ją przeżywać kilka dni, dwa tygodnie, parę miesięcy – i to wszystko jest zupełnie normalne. W końcu każdy z nas jest inny. 

I tak, jak w przypadku żałoby po bliskiej osobie – zróbmy to, co czujemy, że jest dla nas dobre. Jeżeli mamy taką potrzebę, nie bójmy się korzystać z pomocy specjalistów, żeby przynieść sobie ulgę. Możemy zdecydować się na przykład na przeprowadzenie ceremonii pożegnania naszego zwierzęcia na przykład w ośrodku kremacji zwierząt towarzyszących Esthima, który jest partnerem artykułu. Możemy również skorzystać ze wsparcia psychologa. Rozwiązań jest wiele. Wybierzmy to, które jest dobre dla nas i co przysłuży się przyniesieniu nam ulgi w cierpieniu.

Jedyne, o czym musimy pamiętać w tym całym przykrym procesie, to fakt, że mamy prawo czuć to, co czujemy. Nie zmuszajmy się do działań, co do których nie jesteśmy jeszcze przekonani. Przeżywajmy nasz ból, przepracujmy to wszystko sobie. Na schowanie misek i legowiska jeszcze przyjdzie dobry czas. I będziemy doskonale wiedzieli, kiedy już to nastąpi.

Czytaj również: Co zrobić z ciałem zwierzęcia po jego śmierci?

Partnerem artykułu jest Esthima – nowoczesny ośrodek kremacji zwierząt towarzyszących, założony przez lekarzy weterynarii

Autorzy fotografii:
Lisa Sk / Shutterstock
Zachary Hoover / Shutterstock