Wybierzmy się we wciągającą podróż do świata, który dobrze znamy, żeby odkryć go na nowo.
Kiedy myślimy o przyrodzie, oczami wyobraźni widzimy lasy, łąki, doliny rzeczne, a wszystko daleko od cywilizacji. Kojący spokój dzięki zieleni, wokół tylko świergot dziesiątków gatunków ptaków i być może jakieś przemykające ukradkiem gryzonie. Na rozmokłej ziemi tropy łosia, gdzieś w oddali rozbrzmiewa wycie wilka – tak właśnie kojarzy nam się natura. Powolna, dzika, pełna tajemniczych dla mieszczucha zwierząt, którymi oczy nacieszyć może tylko wprawny tropiciel.
Ale człowiek również jest elementem współczesnej natury. A miasta, które budujemy, pełne są przyrodniczych enklaw. Tylko że tak, jak możemy przejść pod drzewem, na którym skrył się w ciągu dnia puchacz, i go nie zauważymy, bo nie wiemy, jak go szukać, tak samo możemy nie dostrzec milionów tętniących żyć tuż pod naszym nosem – w mieście.
Miasto, wbrew pozorom, jest nowym środowiskiem, w którym zadomowiły się tysiące gatunków zwierząt: od owadów i pająków, przez drobne kręgowce, aż po lisy czy nawet kojoty – tych ostatnich w Chicago żyje ponad dwa tysiące! Te wszystkie stworzenia nauczyły się żyć po sąsiedzku z człowiekiem, a kolejne, niezwykłe zmiany, które w nich zachodzą, by jeszcze lepiej dostosować się do dynamicznie rozwijających się aglomeracji miejskich, zachodzą praktycznie na naszych oczach.
Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Feeria Science, wydawcą książki “Ewolucja w miejskiej dżungli. Jak zwierzęta i rośliny dostosowują się do życia wśród nas” autorstwa Menno Schilthuizena.
Premiera książki: 24.04.2019 r.
Tętniące życiem miasto
Fascynujące przykłady nowych umiejętności, jakie pozyskały miejskie zwierzęta, a także współczesnej ewolucji zebrał Menno Schilthuizen, holenderski biolog ewolucyjny, który wyspecjalizował się właśnie w badaniu przyrody w mieście. Jego najnowsza książka, “Ewolucja w miejskiej dżungli”, wydana w Polsce nakładem wydawnictwa Feeria Science, zwraca nam uwagę właśnie na tę “małą”, miejską przyrodę, zachęca do uważności podczas następnych spacerów i dostrzegania niezwykłości w tym, co pozornie wydaje się nudne i nieciekawe.
Większość z nas żyje w mniejszych i większych miastach, które rozrastają się i zmieniają niezwykle dynamicznie. Tak jak my, żeby nadążyć za zmieniającym się światem, wciąż musimy pozyskiwać nowe umiejętności, tak samo muszą zmieniać się zwierzęta, żeby przetrwać w obfitującym w pokarm, ale niekoniecznie przyjaznym, miejskim środowisku.
Nauka – z umysłu i biologii
Wiele z tych zmian to tylko kwestia wyuczenia się nowych, korzystnych zachowań, które później przekazywane są innym osobnikom. Doskonałym przykładem będą tutaj sikory, które na przełomie XIX i XX wieku rozpoczęły w Wielkiej Brytanii trwającą dziesiątki lat istną plagę… kradzieży śmietany z mleka. To był okres, w którym mleczarze rozwozili świeże mleko w szklanych butelkach pod same drzwi klientów. Sikory odkryły, że tłuściutka śmietana, która zbierała się na górze, jest bardzo odżywcza i chętnie ją spijały, siadając na krawędzi butelki. Sikor wiedzących, jak cenny skarb jest ukryty tuż przy gwincie butelki, było coraz więcej. Pozyskiwały tę wiedzę od siebie nawzajem, ale i niezależnie, bowiem amatorki śmietany pojawiały się w coraz to nowych, odległych od siebie miastach. Mimo że ludzie starali się zabezpieczać butelki na różne sposoby: czatowali pod drzwiami na mleczarza, żeby zdążyć złapać mleko, zanim dorwą się do niego ptaki, następnie wprowadzili tekturowe, a później aluminiowe zawleczki, sprytne ptaki wciąż odkrywały nowe sposoby na to, jak przechytrzyć swoich przeciwników w walce o swój tłusty przysmak. “Szajki” cwanych sikorek zostały rozbite dopiero wtedy, kiedy, wraz z wprowadzeniem na rynek mleka pasteryzowanego, spadł popyt na dostarczanie mleka pod same drzwi.
Inteligencja i spryt są bardzo istotne dla przeżycia. Jak w przypadku sikorek – najlepsze kąski przypadną tylko zwierzętom najbardziej cwanym, które najszybciej będą uczyły się nowych umiejętności. Ale, chociaż przytoczona powyżej historia jest totalnie zachwycająca i możemy ją przeczytać ze szczegółami w książce, to jednak “Ewolucja w miejskiej dżungli” w dużej mierze omawia przykłady rzeczywistej ewolucji. Bo nauczenie się nowych “sztuczek”, nawet wśród osobników wielu odciętych od siebie populacji danego gatunku to jedno i, mimo że bardzo ciekawe, wciąż dotyczy “tylko” zdolności do uczenia się. Znacznie poważniejszym zagadnieniem jest faktyczna ewolucja, taka, która wprowadza trwałe zmiany w wybranym gatunku na poziomie genetycznym. Ona sprawia, że pewne cechy czy też zachowania nie są nabywane drogą doświadczenia, ale już są wdrukowane w zwierzę od samego urodzenia. I o tym Menno Schilthuizen również rozpisał się z ogromną przyjemnością.
W “Ewolucji w miejskiej dżungli” autor opisuje wiele badań naukowych, które udowadniają, że współcześnie procesy ewolucyjne faktycznie możemy obserwować na przestrzeni nie tysięcy, ale zaledwie kilku czy kilkunastu lat. Za przykład niech posłużą jaskółki rdzawoszyje (Petrochelidon pyrrhonota), występujące w Ameryce Północnej. Menno Schilthuizen przytacza badania prowadzone przez 20 lat na populacji jaskółek z Nebraski, które skolonizowały wiadukty na ruchliwych autostradach. Zaledwie 20 lat wystarczyło, by u tych szybkich ptaków uległa zmianie długość skrzydeł. Stopniowo, z pokolenia na pokolenie, skrzydła nieznacznie się skracały, dzięki czemu jaskółki zyskały możliwość dynamicznego podrywania się z asfaltu, żeby uciec przed nadjeżdżającym samochodem. Zadziałała tutaj prosta selekcja naturalna: ptaki z dłuższymi skrzydłami, które nie mogły tak ekspresowo zerwać się do lotu, ginęły pod kołami, a przeżywały i przekazywały swoje geny dalej te, które miały nieznacznie krótsze skrzydła.
Niech Was nie zmyli to, że tak szczegółowo opisałam historie brytyjskich sikor i amerykańskich jaskółek, bo opowiedziałam Wam naprawdę niewiele. “Ewolucja w miejskiej dżungli” jest pełna badań naukowych dokumentujących niesamowite zmiany, jakie zachodzą w zwierzętach, które postanowiły zostać mieszczuchami. Autor opowiada nam o nich w sposób bardzo ciekawy i, jeśli nie musi, nie używa zbyt wielu skomplikowanych terminów naukowych. Dzięki przystępnemu językowi i płynnym przejściom między tematami książkę czyta się bardzo lekko i naprawdę przyjemnie.
A co z tą “bardziej” dziką przyrodą?
“Ewolucja w miejskiej dżungli” dotyczy zwierząt-mieszczuchów, które, dokładnie tak samo, jak ludzie, wybrały wielkomiejskie życie, ponieważ jest ono dla nich znacznie łatwiejsze. Dla wielu gatunków zwierząt miasto, mimo niebezpieczeństw, jakie w sobie skrywa, jest bezpieczniejsze, niż dzikie tereny: łatwiejszy dostęp do pokarmu, mnogość kryjówek i, paradoksalnie, większe bezpieczeństwo, rekompensują niedogodności związane z życiem pośród hałasu i betonu. Ale tylko dla tych, którzy będą potrafili się dostosować do nowych wyzwań, jakie miasto przed nimi stawia.
W trakcie lektury można odnieść wrażenie, że autor do współczesnego świata podchodzi nieco fatalistycznie. Ludzie wykradają naturze kolejne rejony, rozbudowują już powstałe miasta i tworzą kolejne, zmieniając krajobraz i klimat całego świata. Zmiany są nieuniknione, jeżeli chcemy pomieścić i wykarmić już prawie 8 miliardów ludzi, wśród których żyjemy. Menno Schilthuizen, zdawałoby się, spogląda na to biernie, obserwując, które gatunki próbują dotrzymać nam kroku w myśl zasady: “dostosuj się, lub giń”. Są to jednak pozory, wynikające z obranej specjalizacji. Menno pozostaje świadomy destrukcyjnego wpływu działalności ludzi na planetę, a dowodem niech będzie ten cytat:
“Dobór naturalny jest tu tak silny, że miejskie formy życia ewoluują prędko. Musimy też jednak pamiętać, że wszystkie przykłady miejskiej ewolucji wymienione w tej książce, składają się na tendencyjnie dobraną próbkę gatunków, które były preadaptowane, zdolne do zmian lub po prostu miały dosyć szczęścia, by wyewoluować i przeżyć. Na każdy gatunek miejski, któremu się to udało, przypadają dziesiątki innych, które nie zdołały się przystosować do miejskiego życia i zniknęły. Miasta to nie tylko kuźnie ewolucyjne, ale także obszary, na których dochodzi do wielkiej utraty bioróżnorodności. Niezależnie od tego, jak interesujące są z biologicznego punktu widzenia, nie możemy oczekiwać, że zapewnią zachowanie większości występujących na świecie gatunków. W tym celu musimy chronić, doceniać i poznawać to, co zostało z dziewiczej, nietkniętej przyrody.”
“Ewolucja w miejskiej dżungli” – czy warto przeczytać?
Odpowiedź na to pytanie jest krótka: TAK! Bez względu na to, czy, tak jak ja, mieszkacie w wielkim mieście, małym miasteczku czy na terenach wiejskich, to jest książka totalnie godna polecenia dla wszystkich osób, które interesują się przyrodą. Warto po nią sięgnąć nie tylko po to, aby sprawdzić, jakie gatunki potrafią przystosować się do życia w mieście, ale również JAK nauczyły się w nim funkcjonować, żeby wyciągnąć z niego to, co dla nich najlepsze. Dla mnie, jako mieszczucha, który nie chce rezygnować z dobrodziejstw mieszkania w jednym z największych polskich miast, ale zarazem pragnie obcowania z naturą, była to lektura naprawdę fascynująca. Mimo że już wcześniej czytałam o wielu omawianych tu gatunkach, to wciąż potrafiła mnie zaskoczyć. Dodatkowo, dzięki rozległej bibliografii oraz szerszemu omówieniu najważniejszych źródeł, książka Menno Schilthuizena jest dobrym startem, jeśli chcemy zagłębić się w temat współczesnej ewolucji, ale zupełnie nie wiemy, od czego zacząć.
Jestem szalenie dumna z tego, że mogłam objąć patronatem medialnym “Ewolucję w miejskiej dżungli” i zapewniam Was z ręką na sercu – jak tylko znajdziecie ją w sklepie, kupujcie w ciemno. Nie rozczarujecie się.
A Wy jakie znacie przykłady przystosowania się dzikich zwierząt do wielkomiejskiego życia?
Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Feeria Science, wydawcą książki “Ewolucja w miejskiej dżungli. Jak zwierzęta i rośliny dostosowują się do życia wśród nas” autorstwa Menno Schilthuizena.
Premiera książki: 24.04.2019 r.