Ciekawostki prosto z życia! W dodatku mojego prywatnego!

Zmiana kodu – trójka z przodu była w ubiegłym roku. Tegoroczne urodziny okrągłe nie są, bo kończę 31 lat, więc ani kartki urodzinowej ładnej nie znajdę z tej okazji, ani nie pasuje do tego ilość faktów, które dla Was przygotowałam. Ale nie szkodzi. I tak jest fajnie.

Dobrze jest!

No właśnie. Jest fajnie. I to nawet bardzo fajnie! Są moje urodziny, więc myślę, że mogę przemycić tutaj kilka zdań zupełnie ze zwierzętami niezwiązanych, prawda? To powiem Wam, że dekadę temu byłam przekonana, iż po 30-tce to już nic dobrego na mnie nie czeka: tylko nudna praca, dużo nudnej pracy, poważne, też nudne życie. I tyle. Wierzyłam, że wszystko, co najciekawsze zdarzy się, zanim dobiję do trzydziestych urodzin, więc muszę przeżywać jak najwięcej przygód, zdobywać jak najwięcej doświadczeń, żyć intensywnie. Bo później już pewnie na nic nie będę miała czasu.

To jest tak totalnie nieprawda, że szok! Uważam, że właśnie teraz przeżywam najciekawszy, najbardziej intensywny i najlepszy czas w moim życiu. Mam już na tyle poukładane w głowie, że drobiazgi w postaci oczka w pończochach, złamanego paznokcia czy braku makijażu nie psują mi humoru. Kompleksy już mnie tak nie blokują przed podejmowaniem się nowych wyzwań. Mam odwagę mieć w nosie, co ludzie powiedzą. Czuję się w swoim własnym towarzystwie świetnie i zachowuję pewność siebie bez względu na to, czy odpicuję się na turbolaskę, czy wystąpię w znoszonych, ale wygodnych dżinsach i gładkiej koszulce. Czasu owszem, mam mniej niż w wieku, dajmy na to, 23 lat, ale za to nie marnotrawię go na to, co nie wnosi nic w moje życie. Nadal oglądam seriale, nadal gram w gry na konsoli (kto, tak jak ja, czeka na „Assassin’s Creed: Odyssey”?), ale świadomie wybieram tylko te najlepsze, które NAPRAWDĘ CHCĘ poznać, zamiast zapychać wolny czas miernymi produkcjami tylko dlatego, że nie mam nic ciekawszego do roboty.

Jest mi absolutnie fantastycznie z tym, jak wygląda moje życie i wierzę, że będzie jeszcze lepiej z każdym kolejnym rokiem.

Uznałam, że warto to tutaj napisać, bo po pierwsze: mogę, a po drugie wiem, że wśród Was mam znacznie młodszych od siebie czytelników. Chcę, żebyście wiedzieli, że fajne życie wcale się nie kończy na 29. urodzinach, jak ja kiedyś myślałam. Później też może być naprawdę spoko.

Okej, to po tym długim wstępie (dajcie znać, jeśli zadaliście sobie trud przeczytania go!), możemy przejść do głównego tematu tego artykułu.

5 zwierzęcych faktów o mnie

1. Jako nastolatka jeździłam konno, jedne wakacje spędziłam nawet na obozie jeździeckim. Uwielbiałam zapach koni, stajni, jazda była dla mnie ogromną przyjemnością. Aż pewnego dnia spadłam z konia. Spadłam z konia, który nie dość, że stał w miejscu, to jeszcze był przywiązany. Po prostu zamierzałam z niego zejść i stopa zaplątała mi się w strzemię, zahaczyłam nogą o siodło, nie wiem. Nic poważnego mi się nie stało, ot, kilka stłuczeń, ale po tym zdarzeniu już do jazdy konnej nie wróciłam.

2. Współdzieliłam kiedyś biuro z nornicą. Było to zimą, a moje biuro stanowił blaszany barak na budowie. Nornica wprowadziła się do niego na przełomie listopada i grudnia, a ja nie miałam serca wyrzucić jej na mróz. Uzgodniłyśmy, że pozwolę jej u mnie przezimować, a ona w zamian nie będzie mi robiła obciachu przed kontrahentami. Zamieszkała w nieużywanej przeze mnie szufladzie biurka i była, jak na gryzonia, niezwykle mało uciążliwą współlokatorką. Nie mam pojęcia, czym się żywiła, bo jej nie dokarmiałam, ale, poza odchodami, nie pozostawiała innych śladów swojej obecności. Na wiosnę sama się wyprowadziła. Bez pożegnania.

Moja mała, biurowa współlokatorka

3. W gimnazjum dostaliśmy raz na języku polskim zadanie domowe w postaci dyktanda. W sensie – my mieliśmy takie dyktando wymyślić. Ja swoje dyktando przygotowałam w tematyce zwierzęcej. Nie przypominam sobie, jak dokładnie brzmiało, ale napisałam je w stylu przyrodniczych programów telewizyjnych, natomiast trudnymi słówkami były głównie nazwy zwierząt. Nie pamiętam, jakich nazw użyłam, ale na pewno napisałam coś o humbakach i helodermach. Moja polonistka, zanim wystawiła mi ocenę, sprawdzała, czy nie wymyśliłam sobie opisywanych zwierząt i ich zwyczajów (wiem, bo sama mi o tym powiedziała). Ale piątkę dostałam.

4. Mam sporą wiedzę na temat skunksów, szopów, żako i legwanów zielonych, bo to zwierzęta, które bardzo chciałam mieć. Tak, tak, był okres (trwał kilka lat, jakoś od  liceum), kiedy marzyłam o tym, aby mój pupil był taki oryginalny i inny od „nudnych” piesków i kotków. Na szczęście poszłam po rozum do głowy dużo szybciej niż zdołałam odłożyć pieniądze na kupno egzotycznego zwierzęcia.

5. Ale koło 2002-2003 roku zdarzyło się, że opiekowałam się osieroconym jeżem. Ekostraży (przeczytaj o mojej wizycie w ich siedzibie – KLIK!) jeszcze wtedy nie było, nie znałam również żadnych innych instytucji zajmujących się zwierzętami. Kiedy jeż do mnie trafił, na szczęście jadł już stały pokarm. Mieszkał w kartonowym „kojcu” w garażu. Karmiłam go mokrą, kocią karmą, a przez świszcząco-ciumkające odgłosy w czasie jedzenia nadałam mu imię Snickers. Nie wiem, jak mi się to skojarzyło, ale jeż nie zgłaszał sprzeciwu. Wyprowadzałam go na spacery po ogrodzie, w trakcie których zazwyczaj dziarsko dreptał za mną. Przynajmniej do czasu aż pewnego, jesiennego dnia uznał, że jest już dużym jeżem, więc po prostu sobie poszedł i nigdy już do mnie nie wrócił.

Jako, że są moje urodziny, to ja poproszę, abyście teraz Wy, w komentarzach, napisali jedną ciekawostkę o sobie. Nie musi nawiązywać tematycznie do moich, ale jestem bardzo ciekawa, co mi osobie opowiecie!