Nic nie zapowiadało takiego końca.
Zazwyczaj, kiedy przychodzi czas pożegnania, jesteśmy na niego gotowi. Wiemy, co się wydarzy i kiedy to nadejdzie. Mamy czas, aby się na to nastawić. Niestety, los bywa przewrotny i zdarza się, że kres przychodzi niespodziewanie i wtedy, kiedy zupełnie się go nie spodziewamy.
Początek końca
To się wydarzyło rok i jeden dzień temu. Wróciliśmy z mężem z pracy i wszystko było w najlepszym porządku, dokładnie tak, jak codziennie. Tibor jak zwykle szalał ze szczęścia, że już jesteśmy w domu. Barnaba powitał nas kilkoma miaukami i ocieraniem się o nogi. A Samson? Samson, jak Samson – zaszczycił nas tylko spojrzeniem i wrócił do swoich kocich spraw na parapecie. On nabierał ochoty na czułości dopiero wtedy, kiedy nasz dom już się wyciszał, a my spędzaliśmy czas leniwie na kanapie – wówczas z chęcią przychodził do nas, żeby się trochę poprzytulać.
Ach, no tak! Przecież Wy nie znacie Samsona! Samson to nasz drugi kot – piękny, dwuipółletni maine coon, który pojawił się u nas jako kociak, żeby Barnaba miał towarzystwo podczas naszej nieobecności. Jedenaście kilogramów miłości. Jeśli miałabym określić go dwoma rzeczownikami, wybrałabym: łakomstwo i bezczelność. Potrafił ukraść smażącego się kurczaka z patelni, sięgał z podłogi łapą na blat w kuchni, próbując wyrwać kawałek krojonego mięsa i absolutnie żadne jadalne obiekty nie były przy nim bezpieczne.
Tego wieczoru jednak nie próbował ukraść nam nic z talerza.
Długa noc przed nami
Że coś jest nie tak, zorientowaliśmy się dopiero koło 20:00, kiedy Tibor zaczął poświęcać Samsonowi nienaturalnie dużą porcję uwagi: skakał wokół niego, próbował go zaczepiać i lizać na przemian, a Samson nie uciekał, tylko leżał na podłodze, nieudolnie próbując się podnieść. Zabraliśmy go poza zasięg psa, ułożyliśmy wygodnie i obserwowaliśmy wystraszeni. Samson bowiem oddychał płytko i z wyraźnie wielkim trudem, a z pyszczka ściekała mu ślina. Nie mieliśmy pojęcia, co się stało! Jeszcze dwie godziny wcześniej nasz maine coon zachowywał się zupełnie normalnie, jak zdrowy, silny kot!
Zaczęliśmy dzwonić po weterynarzach. Nawet ci rzekomo całodobowi nie odbierali telefonów. W końcu znaleźliśmy klinikę weterynaryjną, która zgodziła się nas przyjąć natychmiast – na drugim końcu miasta. Droga dłużyła nam się niemiłosiernie nawet mimo znikomego ruchu na ulicach, a Samson słabł z każdą chwilą. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, był prawie nieprzytomny.
Staliśmy w ciasnym, klaustrofobicznym, gabinecie długie godziny. Co pół godziny musiałam wyjść na chwilę się przewietrzyć, bo słabłam z powodu braku powietrza i nadmiaru emocji. W tym czasie doktor podpinał Samsona do kolejnych kroplówek, robił szereg badań, pobierał krew i starał się zdziałać, co w jego mocy, by wyciągnąć naszego kota z tego stanu. Doktor postawił wstępną diagnozę i leczył Samsona pod tym kątem, ale, niestety, dopiero prześwietlenie mogłoby ją potwierdzić. Ale do tego Samson musiał przeżyć tę noc.
Kiedy wracaliśmy z Samsonem do domu, przelewał się przez ręce mojego męża jak gumowa kukła. Miał tak niską temperaturę, że był wyraźnie zimny w dotyku. Weterynarz zapewniał, że zrobił, co mógł, by pomóc Samsonowi i ja mu wierzę. Pozostawała nam tylko nadzieja, że jutro wszystko się wyjaśni i będziemy mogli wyleczyć naszego kota.
Oby nie ostatnie pożegnanie
Bardzo szybko po powrocie do domu pozostałym zwierzętom udzielił się nasz ponury nastrój. Barnaba pomiaukiwał żałośnie, Tibor trzymał się lekko na dystans. Zaniosłam Samsona na łóżko i chciałam zamknąć za nim drzwi, żeby przygotować mu posłanie, ale Barnaba bardzo chciał się dostać do sypialni. Wzięłam go na ręce i pozwoliłam mu obwąchać Samsona, żeby wiedział, co się dzieje. A później oboje wyszliśmy z pokoju. Zazwyczaj nie wpuszczamy zwierząt do sypialni, ale tym razem postanowiliśmy zrobić wyjątek. Chcieliśmy, aby Samson czuł tej nocy naszą obecność.
Przygotowaliśmy Samsonowi miejsce obok łóżka. Postawiliśmy tam nieużywaną klatkę kennelową Tibora, w której postanowiliśmy zamknąć kota na wypadek, gdyby w nocy mu się poprawiło, ale wciąż był zbyt osłabiony, żeby bez nadzoru wędrować po pomieszczeniu. Klatkę wyłożyliśmy dużą ilością ręczników, kolejnymi okryliśmy kota, żeby nie tracił ciepła. Dałam mu również termofor wypełniony gorącą wodą, żeby go chociaż trochę rozgrzać.
Długo jeszcze nie mogliśmy zasnąć. Leżeliśmy w łóżku przerażeni, zastanawiając się, co będzie rano. Czy Samson jest na tyle silny, że przeżyje noc? Czy poprawi mu się chociaż trochę? Czy będziemy mogli go dalej leczyć, już z konkretną, potwierdzoną rentgenem diagnozą? Przecież to taki młody kot – nie miał jeszcze nawet trzech lat! Nie mogliśmy uwierzyć, że jeszcze tego popołudnia zachowywał się tak zwyczajnie, a teraz leży tu, ledwo oddychając i walcząc o życie.
Zasnęliśmy przy dźwięku jego charczącego, nieregularnego oddechu.
Strach się budzić
Kiedy obudziliśmy się rano, w sypialni panowała absolutna cisza i doskonale wiedzieliśmy, co to oznacza. Była marcowa środa – Dzień Kobiet, poranek był wyjątkowo słoneczny. A Samson nie oddychał, ręczniki nie unosiły się miarowo na jego ciele, nie słychać było od niego żadnego, najmniejszego dźwięku. Termofor był już całkiem zimny. A Samson sztywny. I my w ten wyjątkowo słoneczny poranek, w ten Dzień Kobiet leżeliśmy na łóżku i płakaliśmy z żalu, z rozgoryczenia, już tęskniliśmy za naszą kudłatą kulą szczęścia.
Nie wiem, ile czasu minęło, nim się uspokoiliśmy na tyle, by zacisnąć zęby i ostatni raz pożegnać się z Samsonem.
Tego dnia zostaliśmy we czwórkę: Barnaba, Tibor, mój mąż i ja. Nie będzie już kradzenia kiełbasy ze stołu ani kurczaka z patelni. Nie będzie latających wszędzie długich włosów Samsona. Nie będzie jego warczenia, którym zawsze oznajmiał, że właśnie zwędził jakiś wyjątkowy kąsek. Jego włosy nie będą już lepiły mi się do twarzy, kiedy przyjdzie się poprzytulać w upalny dzień. Nie poczuję już, jak ciężko się oddycha, kiedy położy się na mnie podczas popołudniowej drzemki. Nie zawołam już: „Samson! Zostaw!”, kiedy będzie sprawdzał, czy w torbach z zakupami jest coś smakowitego.
Już nigdy.
8 marca, 2018 at 3:19 pm
Słów brak…
8 marca, 2018 at 3:55 pm
Nie wiem co mam powiedzieć, poryczałem się jak dziecko. Dziś w nocy zerwałem się z łóżka, bo śniło mi się, że mój kot Freddie zmarł. Kinga, moja kobieta, śmiała się ze mnie, że do samego rana byłem roztrzęsiony. Ogromnie Ci współczuję, bo sam cholernie boję się tego momentu, gdy któryś z kotów odejdzie. Nie wyobrażam sobie braku tych wszystkich unikatowych rytuałów, które każdy kot sobie wymyśla i praktykuje z wielkim pietyzmem. Mam nadzieję, że Samson nie cierpiał podczas tych ostatnich. Trzymajcie się jakoś! 🙁
8 marca, 2018 at 5:14 pm
Cześć, Elu! Wiem, że minął już rok, ale domyślam, jak ciężko Wam jest i jak trudno było się podzielić taką historią. Bardzo Ci współczuję, nie wyobrażam sobie odejścia któregoś z moich futer, choć oczywiście wiem, że muszę być na to przygotowana.
Nie wiem, czy chcesz o tym rozmawiać, i przepraszam, jeśli odgrzebuję stare rany, ale interesuję się kotami, ich zdrowiem i behawioryzmem. Wiem, że młode maine coony bardzo często zapadają na chorobę, która co prawda nie jest wrodzona, ale istnieją badania potwierdzające skłonności genetyczne. Mowa o kadriomiopatii przerostowej. Czy może weterynarz wskazał Wam jakąś konkretną diagnozę?
Jeszcze raz: bardzo mi przykro! Dużo uścisków dla Was i głasków dla pozostałej gromadki.
8 marca, 2018 at 5:23 pm
Siedzę i rycze. Co tu powiedzieć mądrego Ela? Dla mnie kot, pies, każde zwierzę z którym żyłam był tak samo traktowany jak pełnoprawny członek rodziny. Gdy moj kot Leon odszedł ryczalam kulka tygodni. Ojciec kpil ze mnie, że dorosła dziewczyna, a wyje po nocach za kotem. Wylam i tylko przeżycie żałoby po przyjacielu przynosi nieco ulgi.
Przepiękny był Samson, piękny i bardzo futrzasty 🙂
8 marca, 2018 at 7:14 pm
Niestety wiem, co czuliście. I bardzo współczuję. Udało się dojść do tego, co stało się Samsonowi?
9 marca, 2018 at 6:16 am
Wiem co czujecie, to straszne cierpienie, a najgorsza jest bezsilność kiedy nie można pomóc kochanemu zwierzakowi. Może ganiają teraz razem z moją Kami i Marcelem po drugiej stronie tęczy…. ? 🙂
12 marca, 2018 at 1:34 pm
Mam taką nadzieję! 🙂
12 marca, 2018 at 1:35 pm
Prawdopodobnie to była właśnie kardiomiopatia przerostowa, ale bez prześwietlenia serducha nie mogliśmy mieć pewności. A, wiesz, tak trochę już nam się nie uśmiechało wozić ciałko Samsona po klinikach. :/
Dzięki za dobre słowo!
12 marca, 2018 at 1:36 pm
Mamy prawo płakać i tęsknić za zwierzętami – w końcu człowiek jest bardzo wrażliwą istotą. :*
12 marca, 2018 at 1:37 pm
Prawdopodobnie kardiomiopatia przerostowa, która dość często pojawia się u maine coonów – tak obstawiał weterynarz.
12 marca, 2018 at 1:37 pm
Dzięki za wsparcie! :*